top of page
  • oazamistrzejowice

Wywiad z księdzem Michałem Mleczkiem, naszym nowym moderatorem

Zaktualizowano: 13 kwi 2020

Redakcja: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

Ks. Michał: Na wieki wieków. Amen

R.: Księże, zacznijmy nietypowo od pytania dotyczącego naszego końca. Jak według Księdza wygląda Niebo?

Ks.: Niełatwo odpowiedzieć na takie pytanie – jednak spróbuję. Do mnie przemawiają dwa obrazy Nieba. Po pierwsze Niebo jako miejsce wspólnoty i relacji. W Niebie jestem z Bogiem i przez Niego ze wszystkimi świętymi. Ciężko to opisać, ale może pomoże kontrast piekła, by stało się to troszeczkę jaśniejsze. Czym jest piekło? To jest miejsce w którym jestem sam – gdzie z nikim nie mogę porozmawiać. Jest to wielkie miasto, z wieloma mieszkaniami – ale wszystkie puste. Niebo jest więc miejscem wielkiej i silnej wspólnoty kochających ludzi.

Drugi obraz jest bardziej chrystologiczny. Chrystus jest światłością. Tu na ziemi często zauważam, że jestem dla siebie tajemnicą. Często nie wiem, dlaczego się tak a nie inaczej zachowuję. Zauważam, że żyję jakby w pomieszczeniu, w którym nie ma światła. Na sądzie ostatecznym przyjdzie Chrystus jako światło i w końcu zobaczę swoje serce – kim tak naprawdę jestem! Dlatego Niebo jest dla mnie pełnią życia. Tam będę żył pełnym życiem – już nie będę odgrywał (podświadomie) jakiejś „roli swojego życia”. Tam będzie życie w Prawdzie.

R.: Jak się zatem tam dostać?

Ks.: Idąc za tymi obrazami uważam, że najważniejsze to miłość i pokora. Jeśli wierzymy w Boga, który nie jest samotny – bo przecież są w Nim trzy osoby – to musimy tu na ziemi uczyć się prawdziwej miłości. Jak to najlepiej zrobić? Brać sobie przykład z Chrystusa – szczególnie Chrystusa ukrzyżowanego. Tam widać, że miłość musi boleć. Ale jest to ból uzdrawiający, bo otwiera na drugiego człowieka. Dlaczego miłość boli? Ponieważ tam przestajemy się koncentrować na sobie i nas swoich problemach. Dlatego jest nam potrzebna pokora. Św. Teresa z Awilli mówiła, że pokora to stanięcie w Prawdzie. Według mnie jest ważne, żebyśmy korzystali z czasu na tym świecie, aby zrozumieć, że nie jesteśmy pępkiem świata, ale ludźmi z powołaniem. Każdy z nas ma jakieś zadanie na tym świecie, które zostało mu powierzone. Jeśli w pokorze poznaję kim tak naprawdę jestem i co powinienem na tym świecie robić, będę takim, jakim Bóg mnie stworzył.

R.: Korzystając z okazji, że Ksiądz wspomniał o powołaniu, prosimy, aby coś powiedzieć o swoim powołaniu.

Ks.: Zawsze jest mi ciężko opowiadać o swoim powołaniu, bo mogę go streścić w jednym zdaniu: Mając 7 lat już chciałem zostać księdzem – więc poszedłem do seminarium! Tak, to jest moje powołanie. Nie mogę nic więcej opowiadać – o wielkich wątpliwościach, lub o dziewczynie, którą zostawiłem – bo tego wszystkiego nie było w moim życiu. Nie zostałem powołany, jak Paweł pod Damaszkiem, ale jak inni uczniowie, którzy jakoś zawsze wiedzieli, że ich miejsce jest u boku Chrystusa. To podobieństwo do innych uczniów oznacza jednak również, że pomimo świadomości swojego powołania, dużo czasu zmarnowałem uciekając – nie od powołania, ale – od krzyża.

R.: Czym więc jest powołanie dla Księdza?

Ks.: Realizacja powołania, to dla mnie przeżywanie swojego własnego życia. To jest życie według reguły: „Chcę być sobą”. Ale proszę tego nie mylić z zasadą „Róbta co chceta”, bo różnica jest zasadnicza. Bóg stworzył każdego z nas. Jednak nie stworzył kolejnego egzemplarza człowieka szarego i nieokreślonego, lecz człowieka, który urodzi się w określonym czasie i miejscu, z takimi a nie innymi talentami i wadami. Bóg wpisał w życie każdego z nas od początku pewną historię i pewien plan. Dlatego życie zgodne z tym planem jest przeżywaniem swojego własnego życia – bo nikomu innemu Bóg nie dał dokładnie takiego życia jakie ja dostałem.

R.: Jednak czasami są pewne trudności w realizacji tego planu życia, który nam Pan Bóg daje. Czy Ksiądz mógłby nam coś opowiedzieć o swojej drodze do seminarium?

Ks.: Do krakowskiego seminarium trafiłem dosyć okrężną drogą. Moja rodzina pochodzi z okolic Bydgoszczy i z Kaszub. Lecz rodzice wyjechali w 1989 roku do Niemiec, gdzie się urodziłem. Tam chodziłem normalnie do szkoły i zdałem normalną niemiecką maturę.

R.: Więc dlaczego Ksiądz nie poszedł do seminarium w Niemczech?

Ks.: Ponieważ z wielu rzeczy musiałbym tam zrezygnować. W rodzinie byłem wychowany według polskich tradycji – Majówki, nabożeństwa czerwcowe, Godzinki, Gorzkie Żale. W niemieckim seminarium tego wszystkiego nie ma! Parokrotnie odwiedzałem seminaria w Niemczech, ale zauważyłem tam, że czuję się bardziej Polakiem niż Niemcem.

R.: W takim razie normalnym byłoby wrócić do swoich dziadków na północ Polski.

Ks.: W normalnym wypadku tak, jednak istnieje podstawowy problem: jedni dziadkowie mieszkają w diecezji pelplińskiej, drudzy w bydgoskiej – nie byłem w stanie wybrać pomiędzy dziadkami (to byłoby niemożliwe), więc musiałem wybrać opcję trzecią - zupełnie inną diecezję. Wybrałem więc tą diecezję i to seminarium, które uważałem za najlepsze. Po pięciu latach, które minęły od wstąpienia do seminarium mogę powiedzieć, że nigdy tej decyzji nie żałowałem.

R.: Pewnie dla Księdza był to ciężki czas – tak daleko od rodziny - w miejscu, w którym się nikogo nie zna?

Ks.: Wbrew pozorom, nie! Gdy byłem mały, zwiedzaliśmy z rodziną Kraków i chodziliśmy po Tatrach. Dlatego kojarzyłem te miejsca z wakacjami – do dzisiaj je rozpoznaję! Czuję się jak na urlopie, który nie chce się skończyć. Poza tym, czuję się w Polsce o wiele swobodniej niż w Niemczech. Pomimo długiego czasu, który spędziłem w Niemczech, w moich żyłach płynie polska krew. Ja nie wyjechałem do Polski – ja wróciłem do Polski. Wiadomo, że rozstanie z rodziną zawsze jest bolesne. Jednak jest ono nieuniknione i potrzebne, nawet dla tego, który zakłada swoją własną rodzinę. Na szczęście w naszych czasach technika pomaga, aby to rozstanie było jak najłagodniejsze. Regularnie dzwonię do domu i piszę e-maile, aby mieć z nimi kontakt.

R.: Mistrzejowice – to już kolejne miejsce pracy duszpasterskiej. Czy mógłby Ksiądz opowiedzieć o miejscach, w których mógł zbierać swoje doświadczenie?

Ks.: Pierwszym takim miejscem była parafia św. Józefa w Krakowie na Podgórzu. Ponieważ nie miałem rodziny na terenie diecezji, przełożeni seminarium wybrali mi tę parafię jako parafię „rodzinną”. Tam spędzałem co roku wiele tygodni w czasie wolnym od zajęć uczelnianych i poznałem parafię „od podszewki”. Szczególną wdzięczność czuję wobec księdza proboszcza i wikarych, którzy mnie przyjęli z wielką życzliwością. Kolejnym miejscem rozwoju stała się parafia w Choczni koło Wadowic. Tam spędziłem miesięczną praktykę, podczas której uczyłem także w szkole. Całkiem inna specyfika parafii – bardziej wiejskiej niż miejskiej – dała mi możliwość rozwoju.

R.: Potem praktyka diakońska w Skawinie – w parafii Miłosierdzia Bożego.

Ks.: Tak – można się śmiać, ale Miłosierdzie Boże miało wielki wpływ na to, że się tam znalazłem. Pierwotnie miałem być w Krakowie na osiedlu oficerskim – gdzie parafia jest także pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego. Pod wieloma względami miałbym tam prościej. 10 minut na piechotę do mieszkania rodzinnego. Parafia w samym centrum Krakowa. Byłoby mi tam bardzo wygodnie. Jednak Bóg jest miłosierny a nie litościwy i dlatego nie oszczędza człowieka, lecz go kształtuje – podobnie do szlifierza, kształtującego klejnot z diamentu. Toteż jestem szczęśliwy, że Bóg mnie nie zostawił w Krakowie, ale mnie wezwał do Skawiny, gdzie nauczyłem się znacznie więcej niż w Krakowie. Do dzisiaj przeżywam wielki ból, myśląc o tym, że zostawiłem tam tyle bliskich mi osób. Jednak jestem przekonany o tym, że jeśli Bóg mnie posłał do nowego miejsca, to moje rozstanie z nimi przyczyni się do naszego zbawienia – a w Niebie będzie dosyć czasu na wspólne radowanie się.

R.: Czy to oznacza, że Ksiądz już nie utrzymuje kontaktu ze Skawiną?

Ks.: Seminarium nauczyło mnie jednej naczelnej zasady: nie można być na 100 procent w dwóch miejscach. O ile w zeszłym roku byłem na 100 procent dla Skawiny, o tyle próbuję być teraz na 100 procent dla parafii św. Maksymiliana Kolbe. Korzystając ze słów Jezusa mogę powiedzieć, że dla Skawiny zostają tylko okruszyny.

R.: Kończąc mamy jeszcze jedno pytanie: Jak możemy Księdzu pomóc w drodze do Nieba?

Ks.: Być sobą. Być otwartym, stawać w Prawdzie i szukać Prawdy. Jednak jestem o tym przekonany, że właśnie spotkania z ludźmi, którzy walczą o taką pokorę, pomogą mi stawić czoło także porażkom, które zdarzają się nawet w najszczęśliwszym życiu.

R.: Oby ich było jak najmniej! Bardzo dziękuję za rozmowę i życzę wspaniałego i szczęśliwego czasu, tu - w Mistrzejowicach!

Ks.: Bóg zapłać! Chociaż dopiero początek, nie wątpię, że Mistrzejowice i św. Maksymilian mogą się stać ważnym krokiem w stronę Nieba.



730 wyświetleń0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page